O Borowej Ciotce, co lasu strzeże
Joanna Kiszkis
Mają swoje tajemnice kaszubskie lasy, a nie przed każdym je otworzą. Jeśli chcesz wiedzieć, co się w tych borach kryje, musisz zostawić za sobą zgiełk codzienności, stanąć na leśnej polanie, zamknąć oczy i wsłuchać się w ciszę.
Gdy tak chwilę postoisz, usłyszysz może szepty i chichoty, nisko gdzieś, między krzaczkami jagód, na mchu. Najpierw przyjdą popatrzeć na ciebie kraśniaki, małe ludki w czerwonych kubrakach, z długimi, białymi brodami. Miastowi nic o nich nie wiedzą, ale w leśnych wsiach każdy je zna, za garnuszek mleka czy kawałek placka pomagają przy koniach, warkocze im w grzywach i ogonach zaplatają. Krzywdy dobremu człowiekowi nie zrobią, bo to poczciwe stworzenia. Inaczej lelki kosmate, rusałki czy mamuny, na te uważać już bardziej trzeba.
Ale jeśli masz serce czyste, obroni cię Borowa Ciotka – pani lasu. Sprzyjać ci będzie, a jak zabłądzisz, na dobrą ścieżkę zaprowadzi. Tylko nie próbuj jej rozzłościć, bo krzywdy zwierząt i psucia lasu ci nie daruje. Wtedy w jałowiec zamienić cię może.
Powiadają ludzie, że Borową Ciotkę najłatwiej spotkać można nieopodal Bytowa, tam, gdzie kiedyś grodzisko Borzytuchom było, a dziś rezerwat o tej nazwie. Przed laty miały tu miejsce dziwne wydarzenia, o których do dzisiaj ludziska sobie opowiadają.
Wszystko się zaczęło od tego, że do wsi się sprowadziło jedno małżeństwo, ona miła i życzliwa, on jakiś taki zacięty – a nikt nie wiedział, skąd się wzięli. Gospodarstwo wzięli takie, co puste stało pod lasem – że właściciele poprzedni umarli bez dzieci, nie miał kto dziedziczyć, więc na początku to się ludzie nawet ucieszyli, że się ziemia nie zmarnuje.
Ale z dnia na dzień coraz dziwniej się działo… Gadały chłopy w karczmie, że może to szpieg pruski, nasłany tutaj, żeby donosić, kto po polsku, kto po kaszubsku mówi i w ogólności nastroje obserwować.
A stara Eliszka od razu, jak tylko go ujrzała, rzekła, że to diabeł wcielony, a czy szpieg, czy nie, to już jej wszystko jedno. Zły jest i tyle. Bardzo się za to opiekowała jego żoną, co na imię miała Herta. Matkowała jej, bo nikogo tu dziewczyna nie miała, prócz męża, co go nikt nie lubił, i prócz jego psów, których się każdy bał.
Razu jednego poszczuł na przykład te psy na samotnego wilka, który na skraj lasu koło wsi wyszedł. Chudzina to była, wilk nieduży – byle baran dałby mu radę. A ten psy na niego spuścił. Już miały wilka dopaść, pianę z pysków tocząc, gdy nagle z lasu wyszła dziwna postać. Była to wysoka pani, niemłoda, ale widać, że silna, odziana w rudy płaszcz, koloru sosnowego pnia o zachodzie słońca, przepasana pasem z igliwia, na głowie zaś miała wieniec z szyszek i jagód. Otoczyła wilka płaszczem i odpędziła psy. Gdy podskoczył do niej ten przybysz, strzelbą grożąc, kazała mu we własne złe serce wejrzeć i rzekła:
– Ostatni to był raz, gdy taką rzecz zrobiłeś. Zapamiętaj moje słowa, na nic więcej ci nie pozwolę.
Tak, dobrze zgadujecie, była to Borowa Ciotka. Znała ją też Eliszka, która zielarką była zawołaną, leczyła ludzi i zwierzęta, nawet dzikie. Ile to razy lisa ze skaleczoną łapą opatrzyła, albo myszołowa ze złamanym skrzydłem!
Jednego majowego dnia poszła Eliszka w las marzankę zbierać, na ból głowy i na sen, niedaleko grodziska Borzytuchom. Święte to było miejsce za najdawniejszych czasów, a i później ludzie czuli respekt i trwogę, gdy się w te strony zapuszczali.
Usłyszała najpierw łoskot topora, a potem ujrzała tego człowieka złego, co ze wściekłością rąbał na oślep stare buki, kalecząc ich korę.
– Opamiętaj się! – zawołała do niego.
Krzyknął:
– Precz stąd, bo i ciebie potnę. Patrzą na mnie te buki tysiącem oczu, oślepię je!
Nie zlękła się Eliszka wcale, tylko rzekła mu:
– Nieszczęśliwy z ciebie człowiek. Myślałam, żeś diabeł, a ty jesteś opętany gniewem. Lepiej by dla ciebie było, żebyś się w jałowiec zmienił, wtedy byś spokój odzyskał.
Porwał on na to strzelbę i wypalił do Eliszki. Staruszka jednak nawet się nie zachwiała, a jemu najpierw z ramion, potem z rąk i nóg zaczęły wyrastać ciemnozielone, kłujące gałązki. Nie minęła chwila, a przed Eliszką stał duży i gęsty krzak jałowca.
Pokiwała stara głową i powiedziała gdzieś w przestrzeń;
– Dziękuję ci, Ciotko Borowa. Nie pierwszy raz życie mi ocaliłaś.
Łagodny wietrzyk powiał wśród buków, jakby Borowa Ciotka dała znać, że słyszy Eliszkę.
Poszła stara do wsi z powrotem, a wiedziała, że z Hertą jeszcze porozmawiać musi.
Herta nie uwierzyła najpierw w słowa Eliszki. Jaki był ten jej mąż, taki był, ale kochała go bardzo. Pobiegła od razu w borzytuchomski las, i jak siadła koło jałowca, tak już nigdy stamtąd nie wstała. Zaczęła płakać, a łzy jej płynęły strumieniem do leśnej sadzawki, aż ta się w jezioro zamieniła, które później imieniem Herty nazwano. Powiadają ludzie, że do dzisiaj można tam ją spotkać, gdy męża swojego obłąkanego opłakuje, sama z rozpaczy oszalała.
Gdy jednak w tamte strony traficie, możecie nie tylko tamta Hertę spotkać, ale i inną jeszcze postać. To zaklęta księżniczka z Diabelskiej Góry, co za złe swoje uczynki musi pokutować, błąkając się po okolicy. Mógł ją kiedyś jeden chłopak wyratować – starczyło, żeby na rękach na cmentarz odniósł i nie oglądał się po drodze – nie dał jednak rady i biedaczka straszy w tamtej okolicy do dziś.
Ale nie ma nad nią władzy Borowa Ciotka, ani nad nieszczęsną Hertą. Pocieszyć ich ani odczarować nie może, bo krzywdy lasowi nigdy nie robiły, nie ona je zaklęła. Ona tylko nad borem kaszubskim czuwa i nad zwierzętami. Dopóki jest, nic się złego stać nie może ani tym lasom, ani żadnemu człowiekowi, który bór szanować i rozumieć będzie.