Żywe kamienie z Osjakowa
Joanna Kiszkis
Osjaków, niegdyś miasteczko, dziś wieś i siedziba gminy, leży nad Wartą. Pierwsze pisemne wzmianki o tej miejscowości pochodzą z końca XIII wieku, wiadomo, że w wieku XV miał już Osjaków prawa miejskie. Rozwijał się jako osada targowa i miejsce kilku dużych jarmarków w roku, leżał bowiem przy dwóch ważnych drogach – trakcie warszawskim i szlaku z Częstochowy do Kalisza. W dawnych czasach miał też swoją własną małą hutę, w której wytapiano żelazo z wydobywanych w okolicy rud darniowych – miejsca te zwano wówczas kuźnicami. Przeżył też Osjaków chwile straszne, jak ogromny pożar z 1750 roku, który strawił miasto doszczętnie. Po tym ciosie miasteczko nie podźwignęło się i utraciło niebawem prawa miejskie. W okolicy zwano go jednak ciągle miastem – już to z przyzwyczajenia, już to ze względu na wyraźnie miejską zabudowę, z centralnie położonym rynkiem i prostopadle odchodzącymi od niego ulicami, już to dla zajęć ludności, zarówno polskiej, jak i żydowskiej, parającej się nie tyle rolnictwem, co handlem i rzemiosłem… Samorząd gminy nieustannie podejmuje działania mające na celu przywrócenie miejscowości Osjaków praw miejskich.
Dziś Osjaków znany jest uczestnikom spływów kajakowych, konsumentom nadwarciańskiego chrzanu, a także miłośnikom historii. Wiąże się bowiem z jego dziejami pewna niezwykła opowieść z czasów powstania styczniowego.
Nieopodal Osjakowa leżą Radoszewice. Dobra te należały wówczas do dziedzica Ludwika Niemojowskiego. Ów arystokrata, z zamiłowania etnograf i pisarz, był znanym działaczem niepodległościowym, cieszył się wielkim szacunkiem lokalnej społeczności, wspomagał też powstańców i żywnością, i pieniędzmi.
Był koniec marca 1863 roku, gdy oddział pułkownika Teodora Cieszkowskiego, wyczerpany nocnym marszem, dotarł do wsi. Ścigani przez rosyjskie wojska za przejęcie koni i rządowych pieniędzy w Radomsku, powstańcy uciekali przez Wartę, paląc mosty w Lisowicach i Działoszynie. Do kompanii dołączali po drodze kolejni, gdy więc oddział dotarł do dworu Niemojowskich, liczył już bez mała pół setki chłopa. Jako przyjaciel powstańców, Niemojowski rzecz jasna udzielił żołnierzom Cieszkowskiego schronienia we dworze i w zabudowaniach folwarku.
Ledwo rozłożyli się na odpoczynek, do wsi wpadli Rosjanie. Sotnia kozaków i dwie kompanie piechoty pod wodzą majora Pisanki zaskoczyły powstańców; ci, mimo zmęczenia i szoku, stanęli jednak dzielnie do walki i bili się tak zaciekle, że Pisanko musiał wezwać posiłki.
Bitwa trwała ponad cztery godziny. Powstańcy, cały czas prowadząc ostrzał, zaczęli przegrupowywać się, by przeprowadzić kontratak. Pędząc konno przez Osjaków, wpadli w ulicę Wieluńską, prowadzącą od rynku do rzeki, wówczas wybrukowaną kocimi łbami. Tuż za nimi pędzili Kozacy, już wyciągnęli szable, już wznieśli je nad głowami, już niemalże kozackie konie równały się z powstańczymi, gdy wtem…
Osjakowskie kamienie ożyły!
Bruk zafalował, cała ulica podniosła się, wybrzuszyła niczym podczas trzęsienia ziemi, każdy kamień obrócił się wokół własnej osi z przeraźliwym chrzęstem, i oto z kocich łbów pod kopytami kozackich koni, wyrosły ostre, długie kamienne kolce. Przerażenie koni i jeźdźców było straszliwe! W bezładnym odwrocie wierzchowce stawały dęba, zrzucając Kozaków na kolczasty bruk. Powstańcy, pędzący galopem w kierunku Warty, dopiero po chwili zorientowali się, że pościg ustał. Wstrzymali na chwilę konie, spojrzeli po sobie zdumieni, ale nie było czasu dłużej przyglądać się temu przedziwnemu zdarzeniu – musieli jechać dalej. Później, w Kamyku, gdzie zatrzymali się obozem, mówili między sobą, że to musiał być cud. Nie wszyscy jednak wierzyli w to, co się stało. Rozum podpowiadał, że może to przywidzenie, że może ze zmęczenia, w szale bitewnym, w lęku i wściekłości oczy ujrzały to, co chciały ujrzeć – odsiecz Opatrzności.
Dwa dni po bitwie pułkownik Cieszkowski notował w swoim raporcie: „…stoczyłem bitwę pod Radoszewicami z majorem Pisanko, co dwoma rotami piechoty i sotnią kozaków dowodził. Z pod Kiełczygłowa Moskwę dopiero cofnąłem, prąc ją ku Rząśni na błota. 28 trupów i trzy fury rannych zostawiła na placu. Z naszej strony 8 zabitych i 9 rannych. Strzelcy nasi pod dowództwem kapitana Skalskiego wygraną naszą zdecydowali. Bohaterką dnia tego pani Niemojowska co od zabitego kosyniera sztandar nasz uratowała”. Zapis po wojskowemu krótki, bez sentymentów, bez dodatkowych szczegółów. Ani słowa o przejeździe przez miasteczko, ani słowa o bruku…
No cóż, żołnierze to jedno, a drugie – ludzie z Osjakowa. Ci, choć pochowali się na widok pędzących przez miasteczko wojsk, z ukrycia obserwowali przecież pilnie wszystko, co się działo. Czy widzieli, jak żywe kamienie z osjakowskiego bruku zatrzymały kozacki pościg? Czy opowiadali to dzieciom, dzieci wnukom, wnuki swoim zaś wnukom, aż opowieść ta dotrwała do naszych czasów?
Osjakowski bruk nosił – przecież nie tylko w powstaniu styczniowym – wielu żołnierzy, i jezdnych, i pieszych. Wszystkim tym, co krew za wolność przelewali, należy się szacunek i pamięć, choćby zatrzeć ją próbowano, na przykład tak, jak tę po radoszewickiej bitwie. Naczelnik żandarmerii rosyjskiej w Wieluniu groził wtedy proboszczowi z Osjakowa, że jeśli ten urządzi poległym pogrzeb uroczysty, pociągnięty zostanie do odpowiedzialności karnej. Pana Ludwika Niemojowskiego z rodziną za pomoc powstańcom zesłano na Syberię. Na zesłanie trafiło też wielu innych osjakowian.
Może więc było tak, że ta legenda zrodziła się z niezgody na niewolę i przemoc? Gdy krzywd i niesprawiedliwości doznajesz, tak bardzo chcesz, by i niebo, i ziemia stanęły po twojej stronie…
Prawda to czy nieprawda – osądźcie sami.